
W poszukiwaniu wrażeń delegacja klubu obrała kurs na południe Europy. Tym razem wybór padł na Sofię. Maraton ten był wyjątkowy dla jednej osoby, Rafał Michalski biegł swój 50-ty. Przekładany dwa razy ze względów zdrowotnych, w końcu wypełniło się.
Interesujące były okoliczności, w jakich Rafał zaczął biegać. W 2007 roku, dzień po Cracovia Maraton spotkał się z kolegą, który przez kilka godzin opowiadał mu o swoim udziale w tym biegu. Tak go nakręcił, że Rafał na drugi dzień kupił buty do biegania i biega do dziś. Kolega kilka miesięcy później tragicznie zmarł. Pewnie dziś patrzy z góry z uznaniem i jednocześnie zdziwieniem, że tak potrafił kogoś zarazić. A Rafał do „100 Marathon Club Poland” ma już z górki, biorąc pod uwagę przebiegnięte ultra (w tym jeden 116 km) brakuje jedynie 40.
Jak na stolicę frekwencja nie była imponująca – 557 finiszerów. Ratowali ją półmaratończycy (1364) oraz uczestnicy biegu na 10 km (1672). Jedni i drudzy startowali po maratończykach, po czym doganiali i mijali całymi chmarami. Nie było to motywujące. Miało się wrażenie, że biegnie się najwolniej i za chwilę pojawi się za plecami samochód zamykający imprezę.
Sam maraton na początku wyglądał standardowo. Start przy jednym z głównych punktów miasta, dwie pętle, inne biegi towarzyszące, punkty z wodą i przekąskami co 4-5 km. Schody zaczęły się na drugiej pętli, ponieważ organizatorom zabrakło wody (może ukradli, może nie dowieźli). Ostatni punkt z wodą był na 24 km, później jedynie puste stoliki. Przezorni, którzy zabrali jakieś środki stali w kolejkach na stacjach benzynowych. Mniej przezorni grzebali niczym kloszardzi w workach z pustymi butelkami (z pierwszego okrążenia) z nadzieją, że może ktoś wcześniej nie wypił do końca. Uczestnicy poprzedniej edycji podpowiadali, że rok temu było podobnie i raczej będzie tak do końca. Trzeba było brać zakupiony, niewygodny balast na resztę trasy lub za jakiś czas szukać następnej stacji. A rura wyjątkowo paliła i woda wchodziła prawie jak piwo. Prócz narastającego zmęczenia doskwierała też temperatura, która z początkowych 12 stopni wzrosła do 24.
Odkąd biegam, chyba pierwszy raz spotkała mnie taka sytuacja na maratonie. Może braknąć wszystkiego, nawet medali ale nie wody. Sytuacja ta jest tym bardziej dziwna, że była to już 38 edycja. Lata doświadczeń widocznie niczego nie nauczyły organizatorów. Wstyd i kompromitacja. Nasuwają się słowa Marszałka Piłsudskiego: Wam kury szczać prowadzać a nie p̶o̶l̶i̶t̶y̶k̶ę maratony robić.
A może Bułgarzy tak mają, tzn. robią na odwrót. Miała być woda – nie było. Kiwają głowami – znaczy nie, kręcą przecząco – znaczy tak. Przez nieznajomość takich gestów w kontaktach damsko-męskich może dojść do nieporozumień z poważnymi konsekwencjami. Można stracić niepowtarzalną okazję, można też dostać w pysk.
Na poniższe nasze wyniki należy wziąć dwie poprawki. Po pierwsze: klub reprezentowali raczej starsi, styrani życiem i bieganiem panowie (również na zakazie od chirurga). Po drugie: niektórzy stracili nieco czasu na zdobywaniu płynów. Najmniej styrany (dziewiąty maraton – człowiek z innej bajki) miał jeszcze chęć truchtania na drugi dzień i zrobił kilka km. Ale przejdzie mu.
Dariusz Gigoń 4:05:27 (9 maraton)
Rafał Michalski 4:14:52 (50 maraton)
Robert Chmielewski 4:43:36 (160 maraton)
Grzegorz Gębski 5:17:57 (63 maraton)
Robert Ciupek 5:17:58 (56 maraton)
Robert Chmielewski





